-Piękna
istoto obudź się- ktoś zaczął mi miauczeć nad uchem, więc otworzyłam ślepia.
Obok mnie siedział Louis szeroko się uśmiechając. Przetarłam twarz i
odwzajemniłam gest. Jezu jaki on był przystojny- pomyślałam.
-Która godzina?-
zapytałam wstając.
-Po 11.
-Cholera!
Spóźnię się na uczelnie- wpadłam w panikę i zaczęłam rozglądać się po pokoju
sama nie wiem czego szukając.
-(T.I)
dzisiaj jest sobota- posłał mi pobłażliwe spojrzenie i posadził na kolanach.
-Jesteś zbyt
pewny siebie- rzuciłam próbując wyrwać się z uścisku jego ramion.
-A ty za
dużo krzyczysz. Co ty w ogóle studiujesz?
-Eee
architekturę- odparłam zatapiając wzrok w jego niebieskich tęczówkach.
-Dobra
piękna chodź na śniadanie. Co ty na to, abym zabrał cię później na spacer?-
zaproponował niosąc mnie na dół.
-Louuuis-
jęknęłam- miałeś mnie odwieść do domu. Nie znam cię.
-No to się
poznamy na spacerze. Oj nie gadaj już i broń Boże nie krzycz- zastrzegł
wchodząc do kuchni, gdzie siedziała pozostała 4 mieszkańców tego domu.
Usiedliśmy przy stole, Louis podstawił mi pod nos talerz z kanapkami i kazał
zjeść. Wolałam się nie sprzeciwiać.
-Lou, no
ładna ta twoja dziewczyna- odezwał się Mulat.
-No ładna,
ładna i ładne imię ma- dorzucił ten w lokach.
-Ale ja nie
jestem jego dziewczyną- odpowiedziałam- ja go nawet nie znam.
-Yhymm czyli
Louis dokarmia samotne dziewczyny- rzucił blondyn, a reszta parsknęła śmiechem.
-(T.I) chodź
od tych idiotów, idziemy na spacer- brunet pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy.
Skierowaliśmy
się do parku cały czas przemierzając drogę w ciszy.
-A ty czym
się interesujesz?- zapytałam, kiedy przysiedliśmy na jednej z ławek.
-Ja śpiewam.
Razem z chłopakami. Nie słyszałaś o nas?- spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
-Przykro mi,
ale chyba nie….yy Louis??- potrząsnęłam ramieniem chłopaka, bo siedział
nieruchomo wpatrując się gdzieś za mną.
-Jeszcze ich
tu brakowało- warknął.
-Co się
dzie…- nie dokończyłam, a przed oczami mignął mi flesz.
Zamrugałam
parę razy powiekami, aby znów wyostrzyć wzrok. Czułam, że się chwieję, ale
opadłam w ramiona Louis’a. Podniósł mnie i zaczął zmierzać z powrotem do domu.
Drażniło mnie to, że mnie cały czas nosił, ale ciągle przed oczami jeszcze
miałam różne kropki i punkciki, więc ledwo widziałam. Weszliśmy do domu, gdzie
zostałam ułożona na kanapie.
-Zamknij
oczy, zaraz będziesz widzieć, my już to przerabialiśmy- poradził siadając obok
mnie.
-Okay..-
mruknęłam- Louis! Miałeś mnie odwieźć do tego pieprzonego domu!- krzyknęłam na
kolegę.
-Skarbie,
pół tonu ciszej, bo ogłuchnę i wtedy już będziemy na pewno do siebie pasować.
Ty ślepa, ja głuchy- zaśmiał się.
-Oh no nie
wnerwiaj mnie. Dobra już widzę- zakomunikowałam- Powiedz mi kto nam robił
zdjęcia?
-Paparazzi
wiesz (T.I) jutro możesz być…w jakiejś gazecie czy coś- odpowiedział nerwowo
masując kark. W tam tym momencie miałam go ochotę zabić, ale i przytulić. Mimo
wszystko był taki miły dla mnie. Zauważył mnie i pomógł. To się liczyło.
-Przepraszam-
szepnęłam spuszczając głowę.
-Yyy czy ty
się, aby przypadkiem nie uderzyłaś jeszcze w głowę? Za co mnie przepraszasz?
-No bo
jestem taka nie miła. Wybacz. Zawsze byłam przyzwyczajona do tego, że nikogo
nie obchodzę. Nikt się mną nie przejmuję, a ty…ty jesteś taki … sympatyczny-
odparłam próbując nie zwariować od jego świdrujących, pochłoniętych
oceanem oczu.
-Uu jestem
sympatyczny. Ave ja! Dobra koniec żartów. W prawdzie mówiąc to nie rozumiem
tych ludzi. Jesteś wspaniałą, ładną i miłą dziewczyną, tylko za dużo krzyczysz.
Lubię cię piękna istoto- przygarnął mnie do siebie i przytulił.
-Też cię
lubię, ale jakbyś mógł to odwieź mnie już wreszcie do tego cholernego domu-
starałam się nie krzyknąć i się udało.
-Dasz mi
swój numer?- zapytał posyłając mi śmiałe spojrzenie.
-Gwiazdkę z
nieba też chcesz?- burknęłam kąśliwi, wyciągając telefon- Masz wpisz tu swój i
zadzwoń do siebie.
Zrobiłam jak
prosiłam i oddał mi komórkę.
-No chodź,
odwiozę cię do tego domu skoro tak nalegasz- westchnął teatralnie i podniósł
się z kanapy.
-Dziękuję
łaskawco- rzuciłam i szybkim krokiem udałam się do holu.
-Cześć
chłopaki!- krzyknęłam przed wyjściem. Wypadało się pożegnać prawda?
Wsiadłam do
Range rovera i odjechaliśmy. Podałam brunetowi adres i jak się okazało nie było
to daleko.
-Dzięki-
chwilę wahałam się czy pocałować go w policzek, czy nie wypada, ale pierwsza
opcja wygrała.
-Uuu gorąca
jesteś- dotknął twarzy dłonią udając, że płonią.
-Eh…ty.
Cześć- uśmiechnęłam się i wyszłam, kierując się do mieszkania.
Świetny i ja już chcę następną część
OdpowiedzUsuńOooo Meeeega, Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Bella♥
__________________
http://imaginy-one-direction-polska.blogspot.com/
http://onedirection-bella-liamkowa.blogspot.com/